niedziela, 27 listopada 2016

Pożegnanie

     Żegnam się z Wami - zaczynam teraz nową drogę w moim życiu i nie będę miał czasu na prowadzenie bloga. Mam nadzieję, że historie, króre Wam przytoczyłem wniosły coś do waszego życia.

      Pozdrawiam
 Marcin Borowicz

sobota, 26 listopada 2016

Lekcja historii - występ Waleckiego

       Na lekcji historii, tuż przed końcem profesor Kostriulew zaczął czytać ,,dopełnienie'' wiadomości. Opowiadało ono o konfiskacie pewnego żeńskiego klasztoru w okolicach Wilna. Podobno w trakcie rewizji cel, odkryto tajne schody prowadzące do podziemnych lochów, w których stało mnóstwo malutkich drewnianych trumienek. Jedne były ponoć bardzo stare, spróchniałe, natomiast inne całkiem nowe. Wszyscy zrozumieliśmy co chce nam przekazać profesor. Insynuował, że polskie mniszki od wieków zabijały niemowlęcia. Na te słowa Walecki wstał i zaczął dukać: ,, W imieniu całej klasy proszę, żeby pan nie czytał tutaj podobnych rzeczy.'' Podziwiałem go za odwagę. Nauczyciel zdenerwował się i po krótkiej wymianie zdań z ,,Figą'', wyszedł. Wrócił z dyrektorem i prawie całym sztabem gimnazjalnym. Inspektor rozpoczął śledztwo. Najpierw pytał ogółem, całą klasę, czy namówiliśmy Waleckiego do wystąpienia, jednocześnie grożąc poniesieniem kary. Milczeliśmy, więc zaczął pytać wszystkich z osobna. Byłem drugą zapytaną osobą. Nie przepadałem za Figą, więc nie miałęm najmniejszego zamiaru go gronić i powiedziałem, że z przyjemnością słucham ,,dopełnień'' profesora, oraz że Walecki protestował tylko w swoim imieniu. Wszyscy pozostali mnie poparli z wyjątkiem Ruteckiego, który wstawił się za protestantem. Buntowników wyprowadzono.
       Po pewnym czasie słyszeliśmy krzyki Waleckiego, więc zerwaliśmy się do szyb w drzwiach i ujrzeliśmy wynoszonego w powietrzu ,,Figę'', który protestował i próbował się wyrwać. Zaraz za nim szła jego matka - bardzo zafrasowana. Wkrótce do klasy przyszedł Rutecki, który został skazany na długą kozę i oznajmił, że dzięki prośbom mamy Waleckiego nie zostanie wyrzucony ze szkoły, lecz dostanie ,,tylko'' rózgi.

piątek, 25 listopada 2016

Nowy uczeń

        Od wakacji minęły już dwa miesiące. W szkole pojawił się nowy uczeń piątej klasy - nazywa się Andrzej Radek. Na pierwszy rzut oka widać, że jest chłopcem ze wsi. Jego tornister był drewniany, nosił zgrzebną koszulę i często używał prowincjonalizmów. Mi to nie przeszkadzało, ale bywali uczniowie, którzy z tego powodu uprzykrzali mu życie w naszym gimnazjum. Jedną z takich osób był niejaki Tynkiewicz, któy bezustannie przedrzeźniał Radka.
       Po lekcji matematyki piątej klasy z panem Nogackim, w jego sali zebrali się dyrektor, inspektor, gospodarz klasy i kilku innych nauczycieli. Nie wiedziałem co się stało, lecz gdy zobaczyłem zakrwawionego Tynkiewicza i Radka stojącego ze spuszczoną głową, z której ciekły łzy, domyśliłęm się, że to on jest sprawcą takiego stanu Tynkiewicza. Gdy dołączyłęm do gapiów, usłyszałem Kriestoobradnikowa, który wyrzucał Radka ze szkoły, każąc mu opuścić budynek gimnazjum. Andrzej zszedł po schodkach i wyszedł. Udał się na dziedziniec. Usiadł bezradny opierając plecy o mur i spuszczając głowę na pierś. Wyszedłem na zewnątrz, stanąłem przed nim. Gdy ten podniósł głowę i spojrzał na mnie, jego wzrok zdawał się nieobecny, jego oczy nie miały żadnego wyrazu. Oznajmiłem, że jedynym sposobem, aby wrócił jest protega lecz Radek nie miał wpływowych znajomych mogących wpłynąć na dyrektora. Zaproponowałem, że porozmawiam z Zabielskim. Miałem nadzieję, że uda mi się coś wskórać. I nie myliłem się. Gdy zakończyła się godzina lekcyjna sam inspektor zawołał go i zaprowadził go do dyrektora. Kriestoobradnikow oznajmił, że przywraca Radka do listy uczniów, ale ostrzega, że każdy nawet najmniejszy błąd Andrzeja doprowadzi do kategorycznego wydalenia go ze szkoły. Usłyszawszy te dobre wieści, udałem się na lekcje uradowany, że pomogłem koledze w potrzebie, choć nie byłem pewiem, czy on wie, że to ja się za nim wstawiłem.

czwartek, 24 listopada 2016

Zmiany

       Dostałem się do gimnazjum w Klerykowie. Na lekcjach u pana Majewskiego byłem trzy razy. Egzaminy poszły mi dobrze. Radość i duma mojej mamy były bezcenne i nie do opisania.
       Moja nauka w gimnazjum wiązała się z przeprowadzką. Zamieszkałem na stancji u pani Przepiórkowskiej, zwanej też ,,starą Przepiórzycą''. Była to dawna znajoma mojej mamy, która starała się zapewnić mi jak najlepsze warunki mieszkalne. To bardzo miła, uprzejma i ciepła kobieta. Stancję dzieliłem niestety z trzema braćmi Daleszowskimi. Najstarszy z nich - uczeń czwartej klasy - zachwychał się posiadaniem srebrnego zegarka. Okazywał wobec mnie pogardę. Pozostała dwójka to uczniowie klasy drugiej, krórzy cały czas ze mnie drwili i oszukiwali mnie. Nie lubiłem ich ze wzajemnąścią. Był też Szwarc, który powtarzał pierwszą klasę, co spowodowało wyśmiewanie się z niego, chęć udowodnienia mu, że jest ,,osłem''. Szwarc ciągle powtarzał, że jeżeli chodzę do klasy wstępnej nie jestem jeszcze prawdziwym gimnazjalistą. Bzdury! Jednak to ze Szwarcem zjednoczyłem się przeciw Daleszowskim.

środa, 23 listopada 2016

Korepetytor

       Wróciliśmy do hotelu. Zacząłem powtarzać rosyjską gramatykę. Od drzwi dobiegło pukanie - mama otworzyła, a jej oczom ukazał się Izraelita, który chciał porozmawiać o interesach. Mama nie miała ochoty z nim dyskutować i odesłała go do taty. Sądziła, że Żyd to zwiadtun nieszczęścia. Ten nie dał się wyprosić. Opowiedział nam historię - gdy przed dwoma latami jego brat oddawał syna do szkoły wysłał go na korepetycje do pana Majewskiego, a chłopiec dostał się do gimnazjum. Pomyślałem, że też chciałbym na takowe uczęszczać, ale niestety nie stać nas na to. Wtem mama wypytała kupca o cenę lekcji. Za godzinę korepetycji pan Majewski pobierał trzy ruble. Kochana mama w trosce o moją przyszłość postarała się o zdobycie dwudziestu pięciu rubli, aby zapewnić mi osiem lekcji z panem Majewskim.
       Udaliśmy się do niego. Mieszkanie korepetytora nie było wielkie, ale urządone w sposób, któy przypadł mi do gustu. Sam pan Majewski to wysoki blondyn z jasnym zarostem i niezbyt estetyczną, przerzedzoną fryzurą. Ubrany był w granatowy frak i kamizelkę z rzucającymi się w oczy, srebrnymi guzikami.
       Pan Majewski przepytał mnie z arytmetyki, gramatyki i zgodził się mnie uczyć. Bardzo się cieszyłem! Musiałem jednak popracować nad wymową. Mama zapłaciła nauczycielowi, a on wydał jej jednego rubla reszty. Pan Majewski oznajmił, abym pojawiał się u niego o piątej.

wtorek, 22 listopada 2016

Pierwsza wizyta w Klerykowie

       W końcu nadszedł przełomowy dzień dzień. Pierwszy dzień w Klerykowie i ciągłe zastanawianie się kiedy odbędą się egzaminy wstępne, które zadecydują czy to tutaj spędzę najbliższe kilka lat. Ubrałem się tego dnia inaczej niż zwykle. Wchodząc do budynku usłyszałem zawiłe rozmowy i ujrzałem gromadę ludzi. Byli to rodzice wraz z dziećmi usiłujący dowiedzieć się kiedy przypadnie termin egzaminów do klasy wstępnej. Również moja mama była ze mną tego dnia. Rozejrzałęm się po wnętrzu gimnazjum i niekontrolowanie przed oczyma stanął mi obraz klasztoru. Tak. Szkoła przypominała mi budynek klasztorny. Był szary, ponury i smutny. Ściany były chłodne, a okna małe. Długi korytarz z obu stron posiadał szeregi drzwi prowadzących do klas szkolnych. Prowadził on do kancelarii gimnazjalnej, gdzie co jakiś czas przechadzali się profesorowie. W przedsionku mimo młodej godziny zauważyłem smacznie śpiącego mężczyznę. Zagadka dotycząca terminów egzaminów stała się powodem ożywiąnych rozmów. Żaden z profesorów nie chciał udzielić informacji.
       Ogromny napływ kandydatów do gimnazjum zmniejszył moje prawdopodobieństwo dostania się do niego. Zacząłem czuć się jeszcze bardziej nerwowo. Spojrzałem na mamę trzymającą moją rękę. Była smutna i zdenerwowana. Nagle czerwony, pokaszlujący pan w czarnym surducie zapytał ją czy nie wie kiedy egzamin. Po krótkiej wymianie zdań dowiedziałem się, że mężczyzna był właścicielem karczmy i już czwarty dzień spędzał w Klerykowie, aby dowiedzieć się o testach - chciał on bowiem oddać syna do gimnazjum. Znienacka na korytarzu pojawił się dyrektor gimnazjum i niespodziewanie zatrzymał się przy wcześniej wspomnianym mężczyźnie pytając w czym może pomóc. Szynkarz odpowiedział mu, na co brodaty starzec posłał mu długie spojrzenie i odszedł. To nie było miłe. Oddaliłem się z tamtąd.
       Moją uwagę przykuła bójka dwóch starszych chłopców. Z podwórza przybiegł trzeci i wypowiedział tekst, który pamiętam do dzisiaj: ,,Te ryfa! Kto Ci sprawił takie majtasy?'' Nie pamiętam jednak co im odpowiedziałem. Wiem, że byłem zawstydzony i zdumiony, a gdy z pomocą przyszła mi mama - odczepili się ode mnie. Wtedy wcześniej śpiący mężczyzna krzyknął na nas, że mówienie po polsku jest zabronione. Trochę się przestraszyłem. Był to pan Pazur. Mama wpadła na pomysł, aby zpytać go o terminy - na co ten odpowiada, że nic mu nie wiadomo. Gdy mama wsunęła mu w dłoń monetę, otrzymała garść informacji - gdy nauczyciele opuszczą kancelarię i udadzą się na piętro mależy iść do sekretarza, który mógłby coś wiedzieć. Następnie podzieliła się tym z resztą rodziców.
       Gdy udaliśmy się na piętro, aby dostać się do sekretarza, zauważyłem salę lekcyją, w której odbywały się poprawki. Podsłuchałem co nieco i zamarłem. ,,Czy tak będzie wyglądał egzamin? Przecież ja nie mam pojęcia o rzechach, o które tam pytają! Co jeżeli się nie dostanę?'' - do głowy przychodziły mi różnorodne myśli. Bardzo się przestraszyłem. Wstyd się przyznać, ale nawet popłakałem się pod wpływem emocji. Wyjawiłęm mamie moje obawy, na co ona uspokoiła mnie tłumacząc, że nie będę pytany o coś takiego jak w sali obok. Widząc iksy i igreki nadal nie byłem spokojny. Przeraziłem się.
       Sekretarz nie zdradził wiele. Powiedział, że egzaminy odbędą się w bieżącym tygodniu, lecz wzystko zależy od pana Majewskiego - nauczyciela wykładającego w klasie wstępnej. Wszyscy opuścili budynek, jednak żaden z obecnych nie poczuł się spokojniej. Czułem się znużony i smutny. Popatrzyłem w niebo, które jako jedyne przypominało mi rodzinne Gawronki.